Dzisiaj mamy nieobowiązkowe bieganie o 7:00. Za oknem całkiem ładnie.
Chmielu jeszcze w łóżku, więc idę sam. Na początek rozciąganie...
...a potem czerwonym szlakiem...
...aż na Święty Krzyż.
I znowu w dół...
...a błotko nie małe.
Taki poranny bieg to świetna sprawa. Zupełnie co innego, niż rower, a daje równie wielką frajdę. Szczególnie w takiej ekipie i w takim terenie. Wracamy, budzimy resztę, idziemy na śniadanie i na rower!
Drobna pomoc techniczna dla Dany (jedynej kobiety w naszej ekipie) i możemy ruszać.
Co to za trening, gdyby na 20 osób nikt kapcia nie złapał? :)
Na szczęście nie było tak źle...
...i daliśmy radę.
A po obiedzie już baja bongo :)
A poniżej nasz teamowy koks, Nikita :)
Opowiadał Nam, jak kiedyś w szosowym wyścigu poprowadził ucieczkę. Zrobili koło 5 minut przewagi nad peletonem, ale Nikita zaliczył glebę i uszkodził swój rower. Niedaleko był bufet, więc dobiegł do niego i pożyczył od kogoś starego górala, w którym nie działały przerzutki. Nikita miał szosowe buty, a w góralu były pedały platformy, więc zdjął buty i pojechał na bosaka! Co więcej udało mu się dojechać 15-20 sekund przed peletonem i wygrać w swojej kategorii. Wielki szacun dla niego! I nie są to żadne bajki. Chyba nigdy w życiu nie spotkałem bardziej szczerego kolarza. Naprawdę swój chłop :)
W sumie przez 2 dni z moją szosową ekipą (tj. Nikitą, Filipem, Mateuszem i Przemkiem) zrobiliśmy ok. 250km po górkach. Myślę, że to całkiem dobry wynik. Dostałem niezły wycisk od chłopaków, ale już wiem, jak powinienem trenować :) A nowy team? Rewelacja. Świetni ludzie i przemiła atmosfera. Dokładnie to, czego szukałem.
Pozdro!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz