Jedziemy na Kaśkę!



Na termometrze grubo poniżej zera, ale za oknem słońce, więc grzechem byłoby nie wyjść z domu. Wyciągam kolarkę i uderzam na Chmielnik, gdzie umówiłem się z Michałem. Po drodze mijam coś takiego:


Dobre, nie? Chyba kogoś poniósł sobotni melanż.. i to ostro.

Zbieram Chmiela, bo taką ksywę ma Michał, i ruszamy w kierunku Świętej Katarzyny. Zapowiada się niezły wypad. Licznik Chmiela pokazuje -5°C. Najgorsza jest pierwsza godzina. Jak już stopy i dłonie porządnie wymarzną, to człowiek kręci z automatu. Obojętnie czy przed Tobą jeszcze 10 czy 100km.


W międzyczasie krótki postój. Ja wcinam batona, a Chmielu...


 ... noo, sami widzicie.

Po drodze wyprzedzamy jakiegoś starszego pana na góralu. Pozdrawiamy go, ale on chce się złapać na koło, więc zwalniamy. Mówi, że bez względu na pogodę jeździ codziennie 3 godzinki i rzekomo w 2011 roku wykręcił 28 tysi. No nie wiem, nie wiem. Przy 20km/h sapał jak pies. Za to gaduła z niego niezła była. Chciałem nawet nagrać filmik jak nam kawał opowiadał, ale za późno wyciągnąłem aparat. Coś tam jednak się nagrało:


Sympatyczny pan odjeżdża, a my kręcimy dalej do celu, który z daleka wygląda tak:


Przed nami ponoć 7-kilometrowy podjazd. Wjeżdżam do góry, odwracam się, a Chmiela nie ma. Jak to mówią, bomba nie wybiera. Jestem tu pierwszy raz na rowerze i szczerze, to spodziewałem się ciężkiej wspinaczki, a poszło całkiem gładko. Cykamy fotki i zbieramy się do domu.

 

Święta Kaśka zaliczona. Pękło 120km (doliczając powrót) przy -5°. Wymarzłem, ale satysfakcja pozostała.


A tu Franio aka Ninja.

Pozdro!

Welcome!

Witam wszystkich.

Coś mnie naszło i postanowiłem założyć bloga. Będę tu zamieszczał relki z różnych wypadów, maratonów, imprez rowerowych. Może także jakieś drobne testy czy osobiste przemyślenia. Poczekamy, zobaczymy. To tak na wprowadzeniu. Więcej już wkrótce...

Pozdro!